Pan Dyrektor Andrzej Szymanek: Żyj tak, żeby o tobie dobrze mówiono.

– Bądźcie sobą. Nie udawajcie kogoś innego. Bądźcie życzliwi dla innych – podpowiada młodym ludziom Pan Dyrektor Andrzej Szymanek. – Tam, gdzie możecie, pomagajcie. Jeśli nie możecie, to trudno, ale zawsze starajcie się pomagać, gdy jest to możliwe – dodaje. W wywiadzie Pan Dyrektor dzieli się swoimi spostrzeżeniami na temat życia, edukacji, pracy w drugim liceum, doradzając przy okazji, co zrobić, by na co dzień zachować pogodę ducha.

Amelia Kowal, Antonina Stokłosa:

Dzień dobry, dziękujemy Panu Dyrektorowi za to, że zgodził się Pan na rozmowę. Już na samym początku chciałybyśmy zapytać, jak wygląda typowy dzień pracy dyrektora szkoły?

 

Pan Dyrektor Andrzej Szymanek:

Nasza szkoła zaczyna pracę o 7:10, więc moja praca z reguły zaczyna właśnie po 7:00, a kończy po 15. To nie tylko same zajęcia administracyjne, mam jeszcze godziny dydaktyczne – 4 godziny historii. Poza tym, gdy nauczyciele są na feriach, wakacjach, to dyrektor także musi być w szkole. Nie ukrywam, że mam dużo niewykorzystanego urlopu, pewnie ze dwa miesiące, ale nie może być tak, że nie będzie mnie przez ten czas w szkole, tego nie można zrobić. Praca administracyjna dyrektora różni się zasadniczo od tej, którą wykonuje nauczyciel.

Co w takim razie Pan Dyrektor lubi robić w wolnym czasie?

Tego czasu nie mam za wiele, ale bardzo lubię czytać, mam dużą bibliotekę, dlatego myślę, że jak pójdę na emeryturę, a Bozia da zdrowie, to będę nadrabiał zaległości, bo wiele książek patrzy na mnie z półki, a ja nie mam kiedy do nich sięgnąć. Lubię także wyjazdy i podróże, ale obecnie moja sytuacja rodzinna na to nie pozwala, jednak myślę, że te trudności w przyszłości ustąpią. Zatem – czytanie i wyjazdy poznawcze. Chyba tak spędzę resztę swojego życia.

Jak Pan sądzi, kto w szkole boi się pana bardziej, uczniowie czy nauczyciele?

Wolałbym, żeby nikt mnie się nie bał. Praca dyrektora nie polega na tym, żeby siać strach i żeby ludzie uciekali po kątach. Nie czułbym się z tym najlepiej. Dlatego wolę nie szerzyć niepotrzebnego terroru i tworzyć atmosfery, kiedy ktoś miałby mnie specjalnie unikać. Tak więc nie sądzę, żeby nauczyciele czy uczniowie bali się mnie. Nie widzę, żeby ktoś uciekał, kiedy idę przez korytarz, zatem chyba tak źle nie jest.

Przenieśmy się do czasów szkolnych Pana Dyrektora. Czy dostał Pan kiedyś uwagę do dziennika?

Nie powiem, że na pewno nie dostałem. Jakaś uwaga pewnie się zdarzyła, ale to raczej na poziomie szkoły podstawowej. W szkole średniej nie pamiętam takich sytuacji, nie przypominam sobie, żeby wpisywano nam jakieś uwagi. Ale w podstawówce – tak. W niższych klasach, jak człowiek był bajtlem, to na pewno coś tam wpadło.

A czy otrzymał Pan kiedyś negatywną ocenę z historii – przedmiotu, którego Pan naucza?

Historia od zawsze była moim konikiem i nie pamiętam żadnej oceny niedostatecznej. Zawsze byłem z niej dobry i doskonale radziłem sobie z tym przedmiotem.

To może zostawmy już te nieprzyjemne sprawy, jak uwagi i oceny negatywne… A czy ma Pan jakieś miłe, zabawne wspomnienia z czasów szkolnych?

Mam bardzo dobre wspomnienia. Choćby ze szkoły średniej. Chociaż szkoła średnia – wiecie sami – jest szkołą wymagającą. Z reguły jest tak, że człowiek skupia swoje zainteresowania na jakichś konkretnych przedmiotach. Uczy się ich najchętniej. Ale obok tych ulubionych były jeszcze inne przedmioty, o które też należało zadbać, żeby na półrocze nie wylądować z dwójami. Więc szkoła średnia to wymagający czas. No i bardzo dużo się czytało. Także lektury. I powiem szczerze, że nie korzystało się z opracowań czy bryków, tylko rzeczywiście czytało się książkę. Nasza polonistka bardzo szybko wyławiała tych, którzy tego nie robili. Zadała dwa, trzy pytania i od razu była w stanie udowodnić, że gość czy panienka nie widzieli książki na oczy. Czytanie zajmowało naprawdę dużo czasu i przeznaczało się na to każdą wolną chwilę.

Czy jest coś, co chciałby Pan powiedzieć swojemu młodszemu „ja”?

Myślę, że jest coś, co mógłbym powiedzieć mojemu młodszemu „ja”, ale i wam, ludziom młodym – żeby czas tej młodości, czas szkoły średniej właściwie wykorzystać. Nikt sobie nie zdaje sprawy z tego, że lata szkoły średniej są w dużej mierze decydujące. I łudzenie się, że jeśli czegoś nie zrobię teraz, to zrobię to później, stanowi błędne założenie. Bo z reguły jeśli się straci czas, powiedzmy, drugiej czy trzeciej klasy szkoły średniej, to już się tego czasu nie nadrobi. I warto mieć taką świadomość, żeby ten czas szkolny absolutnie wykorzystać; bo zaległości będą ciągnąć się za wami przez całe życie. To czas, który decyduje o przyszłości. Jeśli ktoś go straci, potem skończy szkołę średnią i zda słabo maturę, w rezultacie dostanie się na marne studia. Wtedy perspektywa na przyszłość rysuję się taka sobie, nieciekawa.

Oczywiście zdarzają się wyjątki, bo znam takich ludzi, którzy ze szkołą mieli na bakier, a potem w życiu całkiem nieźle im się ułożyło, na przykład po względem finansowym. Ale to rzadkie przypadki. Natomiast generalnie ten czas trzeba wykorzystać właściwie. Warto mieć świadomość, że każdy zaniedbany dzień to strata, którą potem bardzo trudno jest nadrobić. I o takich złudzeniach przypominam naszym uczniom. Ktoś powie: „A tam, będą ferie, usiądę, pouczę się, będzie dobrze!”. Ale to nie tędy droga. Straconego czasu często nie udaje się nadrobić. Dopiero potem, gdzieś po drodze, wychodzą różne braki, niedoskonałości.

Jak Pan Dyrektor uważa, gdyby nasza szkoła była filmem, to jaki miałaby tytuł?

(śmiech) Nasza szkoła ma 120 lat. Ten tytuł powinien odnosić się do tego, jak ta szkoła przez te lata funkcjonowała… Może „Szkoła z klasą”, chociaż to byłby słaby tytuł... Należałoby się zastanowić… I trzeba by prześledzić te 120 lat.

To może „Szkoła z tradycją”?

To chyba byłoby lepsze. 120 lat to trochę, 20 tysięcy absolwentów… Wasz tytuł „Szkoła z tradycją” jest lepszy… Absolutnie!

Co skłoniło Pana do wyboru kariery w edukacji i objęcia stanowiska dyrektora?

Pomysł, że chcę być nauczycielem, chodził mi po głowie już w podstawówce. Na jednej z lekcji Pani poleciła nam narysować pracę pod tytułem: „Kim chciałbyś być?”. Na ogół chłopcy przedstawiali wojskowych, pilotów, marynarzy czy piłkarzy. Dziewczyny chciały być nauczycielkami, lekarkami, pielęgniarkami. Powiem szczerze, że już wtedy planowałem zostać nauczycielem. Jednak trochę bałem się i wstydziłem przedstawić to na kartce. Namalowałem coś innego, nie zdradziłem tego, że to jest zawód, który chciałbym wykonywać. Ale moje plany nie uległy zmianie. Potem przyszły studia pedagogiczne i stało się jasne, że zostanę w zawodzie.

To profesja, w której nie zarabia się ogromnych pieniędzy, nie otrzymuje się wielkich profitów, ale nie to było najważniejsze. Po prostu – chciałem być nauczycielem. Chciałem być z młodzieżą, pracować z nią. Oczywiście miałem też pewną wyidealizowaną wizję tej pracy, ale generalnie nie zwiodłem się. Nie mogę powiedzieć, że na jakimś etapie czułem żal, pretensje do siebie, że tak wybrałem.

Z kolei dyrektorem zostałem dość szybko. Pięć lat pracowałem jako nauczyciel i nadszedł czas przełomu – rok osiemdziesiąty dziewiąty i zmiana władzy w kraju. Wielu dyrektorów odchodziło na emeryturę, innym podziękowano z racji tego, że byli związani z opcją komunistyczną i trzeba było nowej kadry. W związku z tym zaproponowano mi, abym został wicedyrektorem. Wahałem się, czy w ogóle się do tego nadaję, ale ostatecznie zgodziłem się. Mianował mnie ówczesny kurator. A dalej już się potoczyło: Urząd Miasta, Wydział Edukacji, Dyrektor Wydziału, a potem nauczyciel i dyrektor drugiego liceum. Tak więc tutaj w szkole minęła połowa mojego życia zawodowego. Z moich czterdziestu lat pracy, połowa to – drugie liceum. W tym zawodzie ugrzązłem i będzie już tak do końca.

Jaką spuściznę jako dyrektor chciałby Pan po sobie pozostawić?

Chciałbym – kiedy na emeryturze będę sobie siedział w kapciach i czytał gazety albo przeglądał Internet – dowiedzieć się o swojej byłej szkole jak najlepszych wiadomości. Że wciąż uczęszczają tu świetni uczniowie, że zdawalność matur wynosi 100 procent albo blisko 100. Chciałbym otrzymać informację, że coś po mnie zostało, a szkoła funkcjonuje i świetnie sobie radzi. Czasy będą trudne: idzie niż demograficzny, jest coraz mniej młodzieży… Chciałbym, żeby ta szkoła cieszyła się wciąż powodzeniem, żeby nie zagrażał jej upadek z racji tego, że kogoś tu zabraknie albo nikt nie będzie chciał tu przyjść. To pierwszy, bardzo ważny dla mnie element spuścizny, która powinna tu pozostać.

Wiadomo jednak, że aby szkoła normalnie funkcjonowała, była dobrze postrzegana, musi dobrze wyglądać, musi być odpowiednio wyposażona, potrzeba zaangażowanych nauczycieli. Szkoła musi oferować uczniom coś więcej niż tylko naukę, tablicę oraz książki. Potrzeba jakiejś obudowy. Tak dzieje się obecnie, na przykład klasy biologiczno–chemiczne wychodzą na uniwersytet, tam mają dostęp do laboratoriów, prosektorium. Wszystko po to, aby nie było tak, że jeśli ktoś dostanie się na medycynę, wróci po zajęciach i powie: „Mamo, ja już tam więcej nie idę!”, bo takie przypadki się zdarzają. To wcale nie jest żart.

Oferta szkoły powinna być szeroka, aby uczniowie zetknęli się z różnymi pomysłami na życie. Każdy o czymś marzy, o jakimś zawodzie, ale niech zobaczy blaski i cienie przyszłej pracy. Weźmy wspomniany zawód lekarza – to nie jest sam miód. Wymaga konkretnych umiejętności. Są też trudy – dyżury nocne, odpowiedzialność, niełatwe specjalizacje – ortopedia, chirurgia; dlatego chcemy, aby już na etapie szkoły średniej uczniowie zetknęli się z takim czy innym zawodem, aby potem wybrać właściwy kierunek kształcenia. Najgorzej jest wówczas, jeśli ktoś skończy studia i potem nie pracuje w swoim zawodzie, bo praca mu się nie podoba, a wiele lat spędził w ławce uczelnianej.

Co uważa Pan za największy sukces szkoły w ostatnich latach?

Wydaje mi się, że takim sukcesem jest to, że drugie liceum zawsze było dobrze postrzegane w środowisku. Jeszcze dwadzieścia czy dwadzieścia kilka lat temu wyprzedzały nas szkoły, które oceniano wyżej: czwarte liceum, liceum sióstr prezentek, pierwsze liceum. W Rzeszowie byliśmy na czwartym, może piątym miejscu. Natomiast ostatnie lata to czas, kiedy jesteśmy w czołówce. W rankingach zajmujemy bardzo wysokie lokaty, jesteśmy także na wysokiej pozycji w kraju. Jeżeli w Polsce ocenianych jest ponad dwa tysiące szkół licealnych, a my jesteśmy na 50 miejscu, to trzeba uznać to za sukces – wielki sukces.

Zresztą, kiedy przyjrzeć się tym szkołom, które zajmują pierwsze miejsca, to wyraźnie widać, że podejście ze strony organów prowadzących jest wyjątkowe, wpiera się osiąganie sukcesów. Bywa tak, że w liceum nastawionym na kształcenie w kierunkach matematycznych w jednej klasie przedmiotu uczy pięciu nauczycieli; danego działu uczy profesor z Uniwersytetu Warszawskiego, następnego profesor z Politechniki Warszawskiej, kolejnego – inny profesor; wówczas kształcenie odbywa się na najwyższym poziomie. Tyle że młodzież w takiej szkole jest wyselekcjonowana, bo przeciętny uczeń nie wytrzymałby tak dużego obciążenia. W naszych realiach takich możliwości obecnie nie ma, ale są takie miasta, gdzie jest to możliwe np. Warszawa.

Od pani minister usłyszałem ostatnio, że gdyby Warszawę wyłączyć administracyjnie i potraktować jako oddzielne państwo (a jest tam prawie dwa miliony ludzi), to byłaby miejscem z najlepszą edukacją w Europie. Czyli stolica Polska zdeklasowałaby nawet kraje skandynawskie, np. cenioną za wysokie wyniki nauczania – Finlandię.

Gdyby mógł Pan zmienić jedną rzecz w obecnym systemie edukacji, to co by to było?

Przeżyłem w swoim życiu wiele reform. Wcześniej były podstawówki, potem pojawiły się gimnazja, później zlikwidowano gimnazja, nastąpił powrót do starej formuły. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że powrotu do gimnazjów już nie ma, bo ten kraj nie wytrzymałby kolejnej reformy wprowadzającej gimnazja. Natomiast uważam, że likwidacja gimnazjów okazała się wielkim błędem. I fakt, że to jest potężny błąd, będziemy odczuwali w najbliższych latach. Kiedy istniały gimnazja, poziom edukacji w Polsce wzrósł bardzo znacząco. Z zachodu przyjeżdżali do Polski pytać, jak wy to zrobiliście? Wcześniej byliśmy na edukacyjnym szarym końcu, natomiast gdy się pojawiły gimnazja, zaczęliśmy gwałtownie piąć się w górę. Odkąd zostały skasowane, widać wyraźnie, jak poziom edukacji w Polsce spada. Uczniowie gimnazjów, którzy przychodzili do szkół średnich, byli znacznie lepiej przygotowani niż obecni absolwenci podstawówek. To są dwa różne światy.

Byłem akurat tym człowiekiem, który w Rzeszowie układał sieć gimnazjów, jeszcze będąc w Urzędzie Miasta, i wiem, jakie to były trudności. Teraz powrót do tego jest nierealny. Tym bardziej, że nadciąga niż demograficzny. W wielu wsiach szkoły kurczą się w zastraszającym tempie. Powstają klasy ośmioosobowe, siedmioosobowe. Niedawno moi znajomi opowiadali, że w niektórych klasach z powodu niskiej frekwencji nie odbywały się zajęcia. Jeśli w oddziale jest pięciu uczniów, a czterech choruje, to jak tu prowadzić lekcję. Znikają całe klasy, do których nie ma kto uczęszczać. Jeżeli w wiosce w ciągu roku umiera piętnaście osób, a rodzi się troje dzieci, to widać wyraźnie, jaka jest tendencja, w jakim kierunku wszystko zmierza. Jednak generalnie wciąż trzeba reformować szkołę. Potrzebne są zmiany programowe, np. należy usuwać nieprzydatne treści, które są niepotrzebne w życiu codziennym.

Co według Pana wyróżnia naszą szkołę na tle innych?

Myślę, że to wy – jako uczniowie – możecie sporo o tym powiedzieć. Dlaczego wybraliście tę szkołę, a nie inną?

Według mnie wyróżnia nas przede wszystkim atmosfera. W naszej szkole uczniowie mogą liczyć na normalne traktowanie. Macie dostęp do nauczycieli i dyrektora w dowolnym momencie. Możecie do mnie zawsze przyjść, jeśli jestem w pracy. Myślę, że życzliwość jest cechą, która nas wyróżnia. Absolwenci mówią, że dopiero tutaj są traktowani poważnie, że nauczyciele z nimi rozmawiają. W podstawówkach często zbywano ich jednym zdaniem. W naszej szkole nauczyciele podchodzą do uczniów w sposób życzliwy, co tworzy wyjątkową atmosferę nauki i pracy.

Jaką radę dałby Pan młodym ludziom, którzy, tak jak my, powoli wchodzą w dorosłość?

Bądźcie sobą. Nie udawajcie kogoś innego. Bądźcie życzliwi dla innych ludzi. Kiedy wchodziłem w dorosłość, moja babcia – prosta kobieta, ale mądra życiowo – powiedziała mi zdanie, które pamiętam do dziś: "Żyj tak, żeby o tobie dobrze mówiono". Postępujcie tak, abyście nie musieli się wstydzić swoich czynów i słów.

I jeszcze jedno – tam, gdzie możecie, pomagajcie. Jeśli nie możecie, to trudno, ale zawsze starajcie się pomagać, gdy jest to możliwe.

Bardzo dziękujemy za rozmowę.

Fanpage 2LO